Julian Fałat w podróży na Cejlon i dookoła świata

Julian Fałat – polski malarz, odbył w 1885 roku podróż na Cejlon i dookoła świata, która okazała się przygodą jego życia.

Uczył się malarstwa w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych a później został jej rektorem, studiował w Zurychu i Monachium i został nadwornym malarzem niemieckiego cesarza, podróżował po Europie a potem wybrał się w podróż dookoła świata. Czytając jego pamiętnik odniosłam wrażenie, że był człowiekiem o dużym poczuciu humoru, a jego życie obfitowało w niezwykłe wydarzenia. Julian Fałat (30.07.1853 – 9.07.1929) – malarz i rysownik, jeden z najwybitniejszych akwarelistów i twórców malarstwa pejzażowego oraz rodzajowego przełomu XIX i XX wieku w Polsce.

Julian Fałat Cejlon
Na statku, Colombo, Cejlon, 1885, Julian Fałat, Muzeum Narodowe w Warszawie

Miała to być jedynie podróż na Cejlon i do Indii, a okazała się nie tylko przygodą życia Juliana Fałata ale również wyprawą dookoła świata.

Fałat wspomina swoją podróż w pamiętnikach. Opis Cejlonu i przebieg podróży Fałata znajdziecie również w mojej książce „Moja podróż z Witkacym i Malinowskim na Cejlon”.

Na Cejlon i jeszcze dalej…

 W 1885 roku przebywający w Monachium Fałat otrzymuje od swojego przyjaciela Edwarda Simlera telegraficzną propozycję dalekiej podróży. Jak wspominałam, nie brakowało mu młodzieńczej fantazji, więc wcale nie dziwi fakt, że stawia się o wyznaczonej godzinie na dworcu nie znając szczegółów wyprawy i mając zaledwie kilka godzin „na zebranie przyborów malarskich i podróżnych”.

 Z Monachium wspólnie z przyjacielem udają się pociągiem przez Paryż do Marsylii. Dopiero wtedy Simler ujawnia mu „plan podróży do Indii, ofiarowując się pokryć koszt” całej wyprawy. Fałat akceptuje projekt z radością i wdzięcznością, stosując się do powiedzenia „na czyim wózku jedziesz, tego piosenkę śpiewaj”. Od pierwszych chwil ich podróż obfituje w przygody i jak wspomina Fałat, już w drodze do Paryża przekonali się brutalnie, że ich wyprawa to nie sen bo grając w pociągu w karty stracili dwa tysiące franków ze swego podróżnego budżetu.

Nadal pełni entuzjazmu i młodzieńczej beztroski obaj panowie wsiadają w Marsylii „na statek, idący na Daleki Wschód – do Szanghaju i Japonii” o nazwie „Irrawody” i żegnają Europę w promieniach słońca, „wiedząc, że tam na północy panuje miesiąc, nie darmo zwany lutym”.

Na Statku

Pierwszy brzask na morzu i pierwszy przystanek Neapol. Statek zatrzymuje się tu na cały dzień, więc przyjaciele w wielkim gwarze przy dźwiękach muzyki, nawoływaniach sprzedawców pamiątek i agentów oferujących wycieczki, decydują się zwiedzić miasto. Żegnają się z Europą obiadem i wysłaniem listów do rodziny oraz przyjaciół. Odprowadzani przez delfiny, wyruszają do Port-Saidu w radosnym oczekiwaniu na to „co nam niebo, słońce i to cudowne szafirowe morze przyniesie”.

Statek wjeżdża w Kanał Sueski. Tu następują formalności i uiszczenie opłat, następnie mijają latarnię morską i pomnik twórcy kanału – Lessepsa. Fałat szkicuje z zapałem widoczne na lądzie „namioty, ognie, malownicze sylwety wielbłądów i Arabów”. Podróż do Suezu, wrót Morza Czerwonego trwa dwa dni, nasi panowie zaczynają poznawać się z innymi pasażerami, którzy powoli zamieniają swoje europejskie ubrania na „lekkie, białe, przeważnie jedwabne oraz tropikalne hełmy”. Dzień na statku regulują godziny posiłków, wśród których pojawia się curry – „ryż gotowany, bardzo sypki, do którego dodaje się z półmiska jakieś strasznie mocne, gorzkie, kwaskowate, pieprzne i piekące przyprawy. Jest to podobno wskazane względami higienicznymi, dla dezynfekcji jamy ustnej i żołądka”.

Po pięciu dniach podróży, jak opisuje Fałat, statek dociera do cieśniny łączącej Morze Czerwone z Oceanem Spokojnym, zwanej Bab-el-Mandeb, czyli  Bramą Łez. Jej nazwa wynika z trudności jakie napotykały przepływające tędy statki, na niejednej ze skał „widać kadłub statku, przez którego kadłub przelewają się fale”.

Szóstego dnia docierają do Adenu i tutaj po raz pierwszy widzą łodzie „jakby przeniesione z wnętrza Afryki: wąskie wydrążone  z jednego pnia, łączone po dwie za pomocą drążków wygiętych w pałąk”. Przybycie statku, podobnie jak w Neapolu, przyciąga całe gromady krajowców szukających zarobku. Fałat z przyjacielem schodzą na ląd, aby zwiedzić słynne Cysterny – zbiorniki wody deszczowej powstałe przez zbudowanie zapór w poprzek wąwozu. „Dzisiaj cysterny straciły po części znaczenie, gdyż zarówno do picia jak i do gotowania służy destylowana woda morska” – zauważa autor.

Przed nimi siedem dni przez potężny Ocean Indyjski na Cejlon, do portu w Kolombo. Długotrwała, ograniczona małą przestrzenią podróż „wytwarza prądy sympatii, łączy współpasażerów w ścisłe kółka lub nastraja ich wrogo względem siebie”, tak, że nawet „potrzebna jest interwencja kapitana okrętu  i żelazna dyscyplina”. Fałat odkrywa „kolegę po pędzlu” w lekarzu okrętowym, który jednocześnie staje się dla obu polskich podróżników, znakomitym źródłem informacji o życiu na Dalekim Wschodzie i podróżach.

Cejlon Fałat
Na statku – Colombo, Cejlon, 1885, Julian Fałat, Muzeum Narodowe w Warszawie

Przybijają do Kolombo o świcie, przed nimi 24 godzinny pobyt na Cejlonie. Barwny, widziany malarskim okiem pierwszy obraz wyspy; „wszystko jest tutaj cudne, niezwykłe – inne niż to, co mogłem stworzyć w swojej wyobraźni”. Fałata zachwyca zieleń lasów palmowych, czerwień ziemi, niebieski odcień wody, krzyczące kolorami stroje Hindusów i Persów, cudny brąz skóry Syngalezów oraz żółte, białe i cynobrowe togi potomków dawnych kolonizatorów – Holendrów i Portugalczyków. Obaj przyjaciele wraz z zaprzyjaźnionymi na statku Holendrami − plantatorami z Jawy, zwiedzają miasto „w filigranowym, do klateczki podobnym powoziku, zaprzężonym w mikroskopijnego pony”. Ich przewodnikiem  jest Syngalez „w przepysznym żółtym turbanie na głowie, z kolczykiem w uszach i w nosie”.

Julian Fałat, Cejlon
Syngalez, Julian Fałat, 1885, Muzeum Narodowe w Warszawie

Najpierw zwiedzają ogród botaniczny i Muzeum Narodowe w Kolombo, ale te miejsca przypominają im inne podobne na świecie, więc nie wzbudzają wielkiego entuzjazmu. Następnie udają się do małej świątyni buddyjskiej. Po drodze mijają zbudowane z bambusów chaty, pokryte dachami z trzciny i ocienione wysokimi palmami. Fałat jest oszołomiony niezwykłym światłem słonecznym przebijającym się przez zadymione wnętrze świątyni, odurzony zapachem kadzideł i kwiatów składanych przed olbrzymim posągiem leżącego Buddy, urzeczony „krzyczącymi strojami” ludzi  i niezwykłym spojrzeniem dziewczynek o czarnych, głębokich oczach niczym „zdziwione sarny”. Olbrzymi nadmiar wrażeń sprawia kłopot Fałatowi – „Chciałbym coś namalować, ale […] nie wiem co jest najpiękniejsze, co najcharakterystyczniejsze.” Robi tylko „parę notatek” i wraz z całą grupą wraca w okolice portu, na obiad do hotelu „Grand Oriental”. Noc wszyscy spędzają na statku, który rano wyrusza w kierunku Singapuru. Jak wspomina Fałat, w Kolombo przybył nowy pasażer „jakiś Żyd, mówiący z czeska po polsku, jadący do Korei, gdzie miał fabrykę zapałek”, który swoimi opowieściami o wschodzie, a szczególnie o Korei bardzo ich zainteresował.

Z Kolombo do Singapuru

W Singapurze Fałat i Simler rozdzielają się. Olbrzymie upały nie sprzyjają zdrowiu Simlera, więc za namową lekarza okrętowego, rezygnuje on z udania się do Kalkuty i Bombaju, a decyduje się pojechać do Japonii, gdzie panuje klimat podobny do włoskiego.

Fałat pozostaje w Singapurze i najwięcej czasu spędza w chińskiej dzielnicy „malując Chińczyków, którzy pozują chętnie, ale są natrętni”. W czasie pobytu zapada na malarię, jednak dzięki chininie zdobytej przez znajomą ze statku udaje mu się wyjść z choroby. Lekarz radzi mu opuszczenie Singapuru. Wsiada więc na statek do Hongkongu, gdzie oczekując dwa dni na kolejny statek do Jokohamy, penetruje malownicze ulice i zaułki.

Przez Japonię do Europy

W Jokohamie, Fałat spotyka się ponownie z Simlerem, który staje się jego przewodnikiem po Japonii.  „Jako artystę – malarza, uderza mnie mglistość krajobrazu, wytwarzająca szczególne perspektywy i jakby niedopowiedzenia, dające szerokie pole wyobraźni artysty” – napisał Fałat w swoim pamiętniku.

Zachwyca go nie tylko japoński pejzaż, ale również jedność ludzi z naturą i wielka kultura tego „przedziwnie artystycznego narodu”. Pobyt w Japonii porównuje do „rozkosznego snu” i żywi do tego kraju „uwielbienie wprost bezgraniczne”.

Droga powrotna wiedzie przez  Ocean Spokojny, Amerykę i Ocean Atlantycki. Do San Francisco docierają w ciągu osiemnastu dni, „gnani bez ustanku wichrami, pozbawieni wszelkiego ruchu, żywiąc się pod koniec samymi konserwami” i koleją jadą do Nowego Jorku, gdzie spędzają 36 godzin. Stąd statkiem „Bremen” płyną do Bremy, a następnie udają się do Monachium, gdzie „zamknęła się obręcz, którą opasaliśmy ziemię”. Tak kończą swoją niezwykłą pięciomiesięczną podróż dookoła świata.

Żródło: Julian Fałat, Pamiętniki, Katowice 1987

Skomentuj

E-mail pozostanie niewidoczny. Pola wymagane oznaczone są *